kojne, zmienne, pociąga mię, jak ciemny brzeg przepaści. Duszę mam wiecznie niesytą, coś mię pędzi i gna naprzód, jakieś ogniki migocą mi w dali. Rwę się do tego nieznanego, co mię czeka na końcu drogi, wyciągam stęsknione ramiona do złotej, górnej przyszłości... I muszę być wielką artystką... dławi mię wszelka miernota... A jeśli osiągnę cel mój, jeśli świat cały ugnie kolana przed moją sztuką, jeśli potrafię uchwycić ten ostatni, najwyższy ton piękna“...
— „Cóż wówczas?“ spytałem.
— „Wówczas powrócę i będę twoja“ powiedziała cicho a słowa te padły w moję duszę, jak najcudniejszy posiew szczęścia.
I zakwitły w niej przedziwne kwiaty, purpurowe maki i blade lilie, posiew krwi i posiew tęsknoty.
I wszystko to skończyło się... nigdy już, nigdy nie ujrzę twych jasnych oczu koloru morza, bo zgasły jako dwie gwiazdy w mrokach, nigdy nie ujrzę twej bladej twarzy, ni twoich ust rozchylonych... bądź zdrowa... bądź zdrowa...
Zebrałem wszystkie listy, schowałem je w głębi szuflady i wyszedłem z domu. Bezwiednie prawie skierowałem swe kroki w stronę mieszkania
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.