— „Więc dzisiaj?“ zagadnął niby od niechcenia, unikając jej wzroku.
— „Dzisiaj!“ odrzekła stanowczo. Głos jej załamał się po tem jednem słowie, niby struna, szarpnięta za silnie brutalną ręką. Chwila milczenia, długa, przykra, bolesna. Drżącemi nieco rękoma nalał w kryształowe kielichy, purpurowo-złoty płyn „Vino rosso“, święty cud włoskich winnic, przytulonych do słonecznych zboczy, pod niebem nieskazitelnie lazurowem.
— „Ira! za przyszłość twoją i za przyszłość moją“.
Rozległ się cichy, przeczysty dźwięk uderzonego kryształu, w rozkołysanem winie, gdy podnosili je do ust zakwitły dwa nikłe, ledwo dostrzegalne światełka.
— „Co to?“ — zapytała zachwycona, odejmując wino od rozchylonych, wilgotnych ust.
Zaśmiał się szczerze, dziecinnie.
— „Wierz Ira... to jesienne, złote słońce, co