szmer przytłumiony i niewyraźny. Zbliżał się, rósł, rozbijał się wśród skał, już można było odróżnić głuchy tupot tysiąca nóg, gwar rozmów, śmiechy, śpiewy i nawoływania.
Na białej, szerokiej drodze, okolonej po obu stronach tym charakterystycznym, nudnym murem kamiennym, ukazała się ruchliwa, kolorowa, zbita gromada ludzi, a za nią kilkadziesiąt kroków druga, trzecia, dziesiąta... Krasne szale i staniki dziewcząt mieszały się z szarym tonem ubrań mężczyzn, w każdej gromadzie rozlegał się śmiech szczery i niewymuszony, wesołe piosnki i żywa rozmowa. Był to dzień zaduszny. Cała ludność zaraz popołudniu wywędrowała na cmentarz, położony o pół mili od miasta w górach i teraz przed wieczorem wracała do domów. Wszystkie twarze były pogodne i rozbawione... trudno, kiedyś się umrzeć musi... spełniono chrześcijański obowiązek; każdy z nich na grób sobie bliski i drogi, zaniósł skromną lampkę za solda i zmówił parę pacierzy. Włoch nie ma czasu na długi smutek i żałobne rozmyślania... Kocha on życie i wino, a teraz jesień, święto winobrania, pora najszczęśliwsza i najsłodsza... Nigdzie, w naturze i w ludziach nie spotkałeś
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.