i dał jej spokój. Cierpiała bardzo i nie mogła już znosić tej niemądrej gry.
Powiedziała mu to szorstko z wielką pychą.
Piotr, rozczarowany w swych prawdziwie nierozsądnych nadziejach, doznał zgryzoty i głębokiego upokorzenia, jak pierwszego wieczoru. Patrząc na Marję, miał gwałtowne zamysły, które mu sprawiły mocny szum w uszach i bicie w skroniach. Opanował się jednak tym razem i zaczął kłamać:
— Wiem, Marjo, że mnie nie chcesz, dlatego, że jestem biedny, ale przyjdzie czas, kiedy pożałujesz tego bardzo a bardzo. Zobaczysz. Zobaczysz. Moja ciotka....
— Co twoja ciotka ma do tego?... — rzekła żywo.
— Co ma do tego? Dowiesz się kiedyś po jej śmierci!
— Ah, skarb! — zaśmiała się.
— Nie wierzysz, prawda? A jednak, Marjo, chciałbym, żeby tak wszystko czego pragnę, się sprawdziło, jak prawdą jest, że któregoś dnia będę mógł nabyć wszystkie twoje grunta i domy.
Marja śmiała się wciąż i rzekła:
— Ależ kupuj, kupuj. Wszystko, co mówisz, może być prawdą, tylko ja ci nic powiedzieć nie mogę. Nawet gdybym się zgodziła, rodzice by mnie powiesili.
— A ty... a ty? — przerwał Piotr.
Odeszła, nie dawszy mu żadnej odpowiedzi i nadzieja ożyła w nim na nowo, jednak ona przez kilka dni unikała go stałe. Dopiero po drugim, nieskończonym tygodniu rozpaczliwego wyczekiwania, ciągłego
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/100
Ta strona została przepisana.