projekty, i często, bardzo często wyraz miłość przeplatał się z wyrazem pieniądze.
— Ależ twoja ciotka jakoś nie umiera! — rzekła któregoś wieczora Marja, ściskając mu rękę, żeby załagodzić swe niedelikatne wyrażenie.
— Tak myślisz? — odpowiedział łagodnie.
— Mnie przeciwnie się zdaje, że tego roku nie przeżyje. A wtedy odrazu zacznie się nasze powodzenie, Marjo moja, serce moje, moja piękna Marjo!
Cień jakiś przeszedł pomiędzy niemi. Czuli oboje, że tak mówić nie należy, jakkolwiek ciotka jest taka stara, że śmierć już byłaby rzeczą naturalną i że powinna odejść i zostawić miejsce dla nich, młodych i pełnych życia.
Bywało, i to często, że Marja zapadała w głęboki smutek w obecności Piotra.
— Co ci jest? — pytał jej zaraz z przejęciem.
— Nic. Cierpię.
Wtedy cierpiał i on, łudząc się co do rodzaju jej nieszczęścia. Było to nieszczęście dziwne i zawikłane.
Marja cierpiała, bo kochała, a namiętność wywoływała u niej zjawisko odwrotne jak u niego. Jej widnokrąg zacieśnił się i zachmurzył; miłość, zamiast podniecać i rozradować, napełniała ją zbyt często wstydem i gniewem na siebie samą. Nie zapomniała o swych dumnych marzeniach i oddana niepodzielnie we władzę namiętności, która zadawała kłam tym marzeniom, a w rozumieniu jej środowiska była hańbą bez imienia, — cierpiała dotkliwie.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/105
Ta strona została przepisana.