Nie wierzyła w istnienie skarbu, jakkolwiek myśl o nim pchnęła ją zrazu na niebezpieczną drogę. Zresztą Piotr sam prędko zgotował jej rozczarowanie pewnej nocy, gdy o tem rozmawiali:
— Co tam skarb! Głupstwo! To niema nic do rzeczy, będziemy szczęśliwi i bez niego, ty będziesz moim skarbem, a ja twoim...
Nie odpowiedziała nic, ale uczuła chłód na twarzy i w sercu. Bądź co bądź — to rozczarowanie. Przekonała się, że jednak zawierzyła niepotrzebnie i na chwilę zobaczyła zupełnie jasno położenie, w jakiem się znalazła. Smutny to był wieczór. Jakkolwiek Piotr mówił z ogniem i czułością, słuchała zimna i niechętna jak po otrzymaniu złej wiadomości. Piotr, jak zwykle, chciał być ślepy i wolał wierzyć w jej tłumaczenie, że czuje się niedobrze.
Odeszła prędko i przez całą noc nosiła się z postanowieniem zakończenia tego szaleństwa. Czemu się dała tak opętać, jakiego lubczyku się napiła, jakie czary jej zadano? Coby powiedzieli rodzice, gdyby wiedzieli!
Rzucała się na łóżku, gryzła wargi, wciskała paznokcie w dłonie aż do bólu i starała się narzucie sobie postanowienie, żeby nie schodzić się już z Piotrem na cztery oczy, stronić od niego i rzucie go. Czuła, że grzeszy, kochając wbrew woli rodziców, a miłość jej nie była czysta i szlachetna, bo przysięgła Piotrowi uroczyście, a nie czuła w sobie siły dotrzymania przysiąg. Pomyślała o spowiedniku; ostatecznie wyspowiadawszy się, pozbyłaby się ciężaru z serca, a Bóg jest
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/106
Ta strona została przepisana.