Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/108

Ta strona została przepisana.

i nieubłaganie. Nadeszła chwila, kiedy Marja nie śmiała badać głębin swych myśli i chwiała się w ustawicznych wahaniach, czepiając się jakiejś złośliwej nici, niby podpory.
Gdy Piotr był nieobecny, dawała się owładnąć dawnym uczuciom i postanawiała zerwać nieszczęsny łańcuch, który ją przykuwał do niego. Ale gdy powracał, ulegała znowu urokowi wielkiej słodyczy; zdawało jej się, że nie mogłaby żyć bez tej fatalnej miłości i karciła się szczerze za swe złe zachcenia. Bolało ją głęboko i poruszało wyrzutami sumienie, gdy Piotr zaczynał mówić o swej niezmiernej miłości, o swem oddaniu i swojej niezachwianej wierze. I gdy on, kochając prawą, szlachetną miłością, z bezwiedną wyższością, czuł, że jasność zalewa mu duszę i całą przyszłość, ona zapadała w głębokie i tajemnicze ciemności.
Każdy dzień, który przechodził, wytwarzał dla niej, w jej niezdecydowaniu, sytuację coraz bardziej przykrą, cierpiała więcej niż zaznawała radości i czyny odzwierciedlały jej brak wewnętrznej równowagi. Od kilku miesięcy nie była już tą gospodarną dziewczyną, co dawniej. Dziwne i niewytłumaczone roztargnienia unieruchomiały jej ręce i zaciągały cienie na twarz. Wuj Mikołaj gniewał się na nią często, że książki nie są prowadzone porządnie, jak dawniej, rachunki się nie zgadzają, a ciotka Luiza zastanawiała się nad jej niezwykłem niedbalstwem. Tak przeszły zimowe miesiące.
Marja nie spełniła tego roku nawet obowiązków wielkanocnych, jakkolwiek o tem zapewniała matkę.