Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/113

Ta strona została przepisana.

puszczone włosy i niosła wspaniałą, malowaną świecę. Była to Marja Noina, która spełniała dawny swój ślub.
Przywykła do chodzenia boso i przebiegania pieszo wielkich przestrzeni, nie cierpiała, odbywając tę długą i niezwykłą pielgrzymkę; tylko włosy przeszkadzały jej bardzo, bo świeży nocny wiatr plątał je i rzucał na twarz; ale przykrość osładzał zachwyt towarzyszek podróży.
Ruszając w drogę, wszystkie dotknęły palcem jej głowy, by uchronić włosy od urzeczenia, zazdroszcząc w duszy, błogosławiając głośno.
— Niech ci je Bóg zachowa, Marjo!
— A Pan niech będzie z wami! — odrzekła, śmiejąc się.
Przez drogę powtarzały ten żart świętokradzki i rozmawiały o rzeczach bardzo ludzkich, świeckich,, zapominając dokąd i poco idą. Naraz Marja opamiętała się.
— Módlmy się — rzekła, spoglądając na gwiazdę, która drżała nad głową Gonare jak mała latarnia morska. I zaczęła odmawiać głośno różaniec, a nawet zaintonowała go, ale Róża kolczasta wybuchła tak niemądrym śmiechem, że nie można było ciągnąc dalej.
Wtedy każda pocichu rozpoczęła modlitwę na własną rękę i szły milczące i skupione poprzez łączki wypalone słońcem, lub czarne po niedawnych pożogach. Księżyc szeroko oświetlił opustoszały krajobraz, kilka ognisk pastuszych, zagubionych w tej melancholijnej pustce, migotało tajemnie, jak błędne ogniki za murkami, śród ściernisk i wyschłego złotogło-