Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/120

Ta strona została przepisana.

rzy wspinali się jakby procesją ze swojej niedalekiej wsi.
Drogi były natłoczone ludźmi, nędzny lasek z rzadkich karłowatych dębczaków rozbrzmiewał glosami, a z góry, z miejsca uroczystości, dochodziły zmieszane krzyki, śmiechy i szepty zgromadzonego tłumu.
Piękne dziewczęta z Orane, bezsprzecznie najpiękniejsze z okolicy, szły coraz liczniej, całe różowe pod biała opaska, która owijały głowy, w purpurowego, koloru krwi, gorsecikach. Tłum rósł, z każde] scieżyny, z każdego lasku napływały konie, piechury, psy, ludzie z Barbagia i z Marghine, blade kobiety z Goccano w ubraniach z ciemnego sukna, o ogromnych arabskich oczach, pasterze z Orgosolo w wełniakach, które przypominały jeszcze sardów pellitów i strojnisie dorgalejczycy o długich rafaelowskich kędziorach i helleńskich kształtach, odziedziczonych po jolejczykach, z nieodzownemi końmi, objuczonemi winem, i baronejczycy w lekkiem skórzanem obuwiu nie wydającem żadnego szmeru, stąpający bezszelestnie, którzy drapali się na górę Gonare, sprzedać owoce z bagnistych dolin.
Marja doznała lekkiego oszołomienia, znalazłszy się w ciżbie, śród grupy mężczyzn, którzy podziwiali ją nazbyt widocznie. Rozejrzała się po różnobarwnem błoniu i nie spostrzegła żadnej kobiety z rozpuszczonemi włosami; zrozumiała wtedy, czemu jej się tak przyglądają, zarumieniła się i spuściła oczy, udając, że się modli.