Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/123

Ta strona została przepisana.

— Niech żyją, głupie mózgownice — rzekła Róża półgłosem, zazdroszcząc Marji, która uśmiechnęła się z radością.
Od czasu do czasu, sród kamieni u ścieżki wznosił się smutny i poważny stary krzyż; przy każdym z nich jeden lub dwu żebraków wyciągało rękę po jałmużnę i głośno opowiadało swoje niedole. Dziwne wrażenie sprawiały obok siebie ta wspaniała i dzika w swej piękności przyroda, której widnokrąg za każdym krokiem się rozszerzał, z nagromadzoną nędzą ludzką, z całą jaskrawością, narzucającą się spojrzeniu. Żebracy to jeden z najbardziej charakterystycznych rysów wiejskich świąt sardyńskich. Nieraz przez cały tydzień obsiadają najgęściej uczęszczane drogi i ścieżki, powtarzając bez przerwy te same wyuczone na pamięć, długie, miarowo recytowane zdania, które malują ich nieszczęście i kalectwo i mają być rozdzierające, a są tylko nudne i nieszczere. Przechodnie, albo z litości, albo licząc się z tem, że są widziani, nie skąpią nigdy jałmużny. To też żebracy powracają ze świąt z wypchanemi torbami i udają się natychmiast na inne uroczystości, podczas gdy uczestnicy świąt przywożą próżne sakwy.
Zdarzają się całe rodziny cygańskie, kaleki prawdziwe lub podrabiane, bez dachu i bez kołyski, wiecznie wędrujące piechotą: niewidomi dźwigają na ramionach ułomnych, głuchoniemi prowadzą za rękę ociemniałych, dziwne kompanje włóczęgów, na których widok mimowoli wielki smutek nas ogarnia, bo