Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/131

Ta strona została przepisana.

— Kiedy? — zapytał Franciszek.
— W roku 1498 — wyrecytował bez namysłu student.
— Szczęśliwy pan, że tak pamięta — rzekł ze śmiechem Franciszek.
Po skończonych wyścigach ludzie zeszli się znowu na miejscu, gdzie odbywało się święto; został tylko przy swojej skale na słońcu i na wietrze mały literat, czekający na rozejście się mgły.
Schodząc do połowy górskiej drogi z Franciszkiem, który jej już nie odstępował, wyraźnie ubiegając się o jej względy, Marja zobaczyła pięć czy sześć kobiet z Alà, jak kolejno opierały się o skałę, przeciętą przez naturalne brózdy. Następnie skrobały skałę, zbierały szczyptę wapiennego proszku, zawijały go w papier i chowały nabożnie.
— Co tu jest? — spytała Marja, zatrzymując się.
Staruszka z Alà, jednooka i z twarzą jakby wystruganą z drzewa, oparła się mocno o skałę, robiąc znak krzyża.
— Tu, — rzekła, patrząc swem jedynem okiem na Marję — tu oparła się Najświętsza Panna, gdy wspinała się na górę do Swego kościółka. Kto się tu oprze, ustrzeże się przed bólem w ramionach, a proszek z tego kamienia leczy febrę.
— O ile się nie mylę, — rzekł po włosku Franciszek ze zwykłą ironją — jest to góra cudowna. Olej, proszek, kamienie. Możemy posłać lekarzy do czarta.
Staruszka z Ala przeszyła go całą mocą swego jedynego oka, a Marja rzekła z pokorą: