Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/139

Ta strona została przepisana.

— Gdzie mnie wprowadzi Piotr Benu? — pomyślała Marja ze smutkiem. — Może do nory ciotki Toni!
— Czy przyjdziesz, Marjo? — powtórzył Franciszek pieszczotliwie.
— Nie wiem jeszcze.
— Ale dom i miejsce ci się podobają? W lecie tak jest przyjemnie chłodno w ogrodzie. Podczas karnawału ulica jest niezmiernie ożywiona.
— Salude sos festareros![1] — zawołały sąsiadki Franciszka, wychodząc na próg. — Czy bawiliście się dobrze? Czy przywieźliście nam placka migdałowego?
— Kumo droga, zgubiliśmy go po drodze, bo myszy przedziurawiły nam worki — żartował Franciszek, gdy tymczasem Marja kłaniała się głową, uśmiechając się do kobiecinek, które jutro, pojutrze mogły zostać jej sąsiadkami.
Ciotka Luiza, już powiadomiona o powrocie Marji na koniu Franciszka Rosany, czekała w bramie, sztywna, spokojna, pełna godności, jak tłusta, obojętna kotka.

Gdy tylko ujrzała na zakręcie ulicy nastawione uszy końskie i rękę Franciszka na dłoni Marji, poczuła natychmiast w subtelnej przenikliwości, że coś zaszło albo zajdzie niechybnie. To też przyjęła jeźdźca, który, nie schodząc, pomógł zsiąść Marji, tysiącem uroczystych pochlebstw i uprzejmości. Prosiła, by zeszedł i wstąpił do nich, a gdy nie chciał tego uczynić,

  1. Pozdrowienie uczestnikom święta.