Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/146

Ta strona została przepisana.

została sama, spłakała się gorąco, jak gdyby Bóg lub djabeł zmuszał ją do rozdarcia serca i poświęcenia go na pastwę krowom Franciszka Rosany.

Mniej więcej od dwóch tygodni Piotr orał już w smutnem ustroniu, jak zeszłego roku, kiedy pewnego wieczoru, w początkach listopada, przeszedł jakimś trafem koło jego chałupy młody wieśniak z Nuoro. Piotr odpoczywał właśnie przy ogniu, zaprosił go, aby wszedł i opowiedział, co słychać w mieście.
Przechodzień, pomiędzy jedną a drugą nowiną, doniósł mu, że Marja zaręczyła się z Franciszkiem Rosaną, któremu już przyznano wstęp do domu Noinów w charakterze urzędowego narzeczonego.
— Co ty mówisz?! — krzyknął Piotr, zrywając się gwałtownie.
— Jakto, toś ty nie wiedział? — szepnął jakiś głos.
Co to było? Czy głos ludzki, czy wycie wiatru, czy szczekanie psa? Piotr nie zrozumiał dokładnie, usłyszał jakiś szum i trzask, jakiś ostry dzwon, bijący w mózgu, we wnętrznościach, a usta jego zamknęły się na chwilę, ciężkie, zimne i białe jak marmur.
Gość nic nie zauważył w półmroku chałupy, ale Piotr ujrzał nagle przed sobą potwora, który rzucił mu się do gardła, aby go zadusić, i w mgnieniu oka przebiegło mu przez głowę tysiące myśli i przeżył cały strach i całą okropność śmierci.