Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Przybyły zaledwie dokończył zdania: „Jakto, nie wiedziałeś?“ — kiedy już zawrót minął. Piotr odetchnął; nie wierzył, by wieść mogła być prawdziwa i z całą energją, z jaką ludzie, złośliwi wobec wszystkich, oprócz siebie samych, starają się często wmówić w siebie nieprawdziwość tego, co im jest przykre, starał się przekonać młodzieniaszka, że wieść jest fałszywa. Ale tamtemu było pilno, rzecz przytem była mu obojętna, zadowolił się uwagą:
— Tak mówią ludzie. Zresztą, co nas to obchodzi?
Pozostawszy sam, Piotr tak dalece nie dał się przekonać jego argumentom, że postanowił udać się natychmiast do Nuoro, aby rzecz ostatecznie stwierdzić. Tętna mu biły, przed oczami biegały wielkie fjoletowe plamy w ciemności. Trzeba było pójść, zobaczyć, inaczej nie mógłby zmrużyć oka przez całą noc. Wyszedł, dokonał nadludzkiego wysiłku, aby wyczytać z gwiazd, która godzina. Wenus błyszczała jasną zielenią i czysto na przejrzystem jak kryształ i zimnem niebie.
— Będzie siódma; powinienem dojść za półtorej godziny. Dziś jest sobota i jeżeli to prawda, to zastanę jeszcze Franciszka Rosanę, jak się będzie do nie] zalecał — pomyślał.
Ale pomyślał nie naprawdę, byłoby to dla niego nazbyt bolesne; błysnęło mu tak tylko w mózgu i wystarczyło, by pochwycić kapotę i puścić się w drogę. Malafede ułożył mu się cichutko u nóg, ale on nie zauważył go nawet. Nie widział, nie czuł już nic. Biegł