Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Ale ona przeczuwała i odgadywała, co się w nim dzieje, to też miała się bardzo na baczności i wymknęła się co prędzej. Ułożywszy się do snu, w głuchej ciszy swej izdebki, odczuła wielkie zmartwienie, niemądrą chęć wypłakania się i bicia głową o mur; ale ani na chwilę nie zawahała się, co powinna uczynić. Wszystko musiało się skończyć, nawet już było skończone. Bała się, czuła jakby wyrzut sumienia, sądząc po swoich cierpieniach o cierpieniu Piotra, wiedziała, że był w stanie zemścić się nieubłaganie, ale nie przychodziło jej nawet na myśl złamać słowo, dane Franciszkowi Hasanie. Wszystko, wszystko, było skończone i na zawsze.
— Zdaje się, że są dobre nowiny, — rzekł Piotr do wuja Mikołaja, gdy zostali sami. — Spotkałem wychodzącego stąd Franciszka Rosanę...
Wuj Mikołaj westchnął, wytarł hałaśliwie oburącz nos w dużą granatową chustkę, którą zaraz strzepnął nad ogniem. Albowiem wuj Mikołaj zażywał tabaki i częstował wszystkich swoją rogową tabakierką, zamykaną ozdobnym korkiem.
— Cóż robić? — powiedział, podczas gdy Piotr zanurzał palce w tabakierce. — Ciotka Luiza chce. tego, Marja chce, wszyscy tego chcą. Niech go sobie biorą, skoro jest bogaty, porządny i radny miejski. Co do mnie.... mniejsza! Czem ja teraz jestem? Wyschłą figą! Wyobraź sobie, że przyszedł burmistrz, we własnej osobie prosić o jej ręką. Odmów tu, u Boga!
Schował tabakierkę, zdjął czapkę, wygładził ]ą na kolanach, potem włożył na bakier i ciągnął dalej: