Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/161

Ta strona została przepisana.

użytku, pomiędzy dwa wklęsłe kamienie, na niedostępnej wyniosłości, zasłoniętej zaroślami. Światło dzienne rozproszyło jego nierozsądne obawy, myśl powróciła na zwykły tor smutnych zamiarów. Pod wieczór jednak zaszedł nieprzewidziany i niezwykły wypadek.
Mniej więcej w odległości kwadransa drogi od szopy Piotra orali i siali inni chłopi nuorscy, którzy po nastaniu wieczoru schodzili się i spędzali noc wspólnie. Często zapraszali Piotra Benu do swojej szopy, ale w usposobieniu ducha, w jakiem się znajdował, wolał samotność i odrzucał zaproszenia.
Tego dnia jednakowoż, ponieważ w nocy poprzedniej, przy powrocie z Nuoro zgubił krzesiwko, zaszedł do szopy, prosząc o pożyczenie zapalonej głowni lub hubki. Noc była bardzo zimna i ciemna, z północy od strony Orune wiał lodowaty podmuch i niepodobna było zasnąć bez ognia. Piotr zastał chłopów, zebranych około wielkiego, pachnącego jałowcem ogniska; piekli obfite połacie mięsa, a skóra owcy, zwieszała się na gałęzi z dachu, uwitego z lentyszków.
— Dobry wieczór! — powiedział Piotr, nachylając się, aby wejść. — Uh, jak pachnie skradzione mięso!
Chłopi, spostrzegłszy go tak nagle, zmieszali się, potem, śród śmiechów rzucili mu przekleństwo i poprosili, by został.
Ale on wziął głownię i zabierał się do wyjścia.
— Zostań — powiedział mu jeden z nich, przytrzymując go za połę sukmany. — Inaczej pomyślimy, że jesteś szpiegiem.
— Myślcie sobie, co chcecie, ale ja nie zostanę.