Jednakże zmusili go do pozostania i uczestniczenia w hałaśliwej i bezwstydnej zabawie; a ponieważ mięso mu się wydawało gorzkie, a kiszka krwawa dawała daleki przedsmak krwi ludzkiej, zaczęli wyśmiewać jego chmurną powagę.
— Bzdury, — powiedział doń jeden, — wyglądasz jak skazany na szubienicę, Piotrze Benu. Jeżeli djabeł zechce, to umrzesz jutro, bo kęsy, które teraz przetrawiasz, przerobią się w ciele twojem w same zielone żabki.
Piotr uśmiechnął się, potem powoli zdawał się rozchmurzać. Wesołe rozmowy wieśniaków, samych zwolnionych z więzienia młodzieniaszków nie bez skazy, ale odważnych, rozjaśniły mu umysł i dały jakby nowe wyczucie życia, zupełnie różne od tego, jakie wypełniało jego bolesną samotność. Przyszła chwila, kiedy zapytał sam siebie, czy ostatecznie nie jest warjatem, żeby się tak dać opanować tragicznym namiętnościom i zatruwać sobie życie, które mogłoby być wesołe i pełne śmiechu.
Podniesiony trochę na duchu, pozostał na noc w ciepłej i ożywionej szopie; wyciągnął się koło otworu, który służył za wejście, nasłuchując co chwila pilnie, czy Malafede, zostawiony dla pilnowania wołów, nie szczeka. Większa część nocy minęła spokojnie i Piotr, budząc się od czasu do czasu, słyszał tylko w milczeniu spokojnych i mroźnych godzin daleki i niewyraźny szmer, jak podmuch wiatru, może szum rzeki, wezbranej przez ostatnie deszcze.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/162
Ta strona została przepisana.