Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/164

Ta strona została przepisana.

ze swej szopy. Myśl o pracy, o psie, o opuszczonych wołach, o gospodarzu, o Marji jeszcze podniecała straszną jego złość.
Z karabinierami przybył i właściciel skradzionej owcy, ubogi pastuch, któremu aresztowani złupili trzy owce w ciągu jednego miesiąca.
— Bobòre! — krzyknął mu Piotr, grożąc i błagając. Każ mnie uwolnić, bo inaczej pożałujesz. Ja nie mam nic wspólnego z tą całą sprawą, nigdy cię nie skrzywdziłem, klnę się na Boga. Daj mi odejść, Bobòre, inaczej jestem człowiek zgubiony!
Opowiedział przygodę wczorajszego wieczoru, ale choć pastuch wzruszył się i próbował spełnić jego prośby, karabinierzy wykonali swój obowiązek.
— Jeżeliś niewinny, to się zobaczy. Tymczasem musisz dotrzymywać towarzystwa tym lisom.
Na szczęście doszli wcześnie do Nuoro, i przeszli niepostrzeżenie przez zimne i puste ulice. Piotr, ziemisty i pochmurny, przyglądał się jak nieprzytomny metalowym kajdankom, które połyskiwały złośliwie w szarem świetle poranka.
— Bobòre, — powiedział do pastucha, wchodząc do urządu policyjnego — zaklinam cię na duszę twej matki, idź przynajmniej do mego pana i opowiedz, co się stało.
Chłopi na śledztwie przyznali wszyscy, ze Piotr jest niewinny; pomimo to czekał nadaremnie przez cały dzień upragnionej godziny zwolnienia.
Wuj Mikołaj zakrzątnął się, aby mu pomoc, ale kruczki tak zwanej sprawiedliwości są poplątane jak