Ta strona została przepisana.
ustanną męczarnią. Na dworze lało bez przerwy i przez zakratowane okienko widział tylko kawałek sinego, jednostajnego nieba, po którem przemykał od czasn do czasu jakiś kruk, kracząc chrapliwie.
W ostatnich dniach lutego zapadł wyrok na złodziei owcy: dostali jeszcze trzy miesiące zamknięcia. Piotra Benu uwolniono.
Gdy ujrzał znowu ulice, niebo, słońce (był dzień pogodny nareszcie), zdawało mu się, że się zbudził z długiego i okropnego snu i czuł się prawdziwie uszczęśliwiony. Skierował się natychmiast do domu Noinów, a w miarę, jak się zbliżał, spostrzegał rozrzucone na ziemi garście ziarna i skorupy potłuczonych talerzy, nieomylny znak przejścia nowożeńców. Serce ścisnęło mu się znowu w bolesnym zawodzie.
KONIEC TOMU I.