Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/21

Ta strona została przepisana.

Z gustem wymierzyłby jej dziś czy jutro tęgi policzek, ale ona nigdy nie zaczepiała go wprost, poprzestawała na paru zimnych i wyniosłych wyrazach. Mierzył ją wtedy wyzywającem spojrzeniem i nie odpowiadał nigdy jak się należy; swoją drogą gniew dodawał mu bodźca, więc pracował żwawo, nie kładł się całemi nocami i nie tknął nigdy żadnego owocu.
Pragnął odejść stąd jak najprędzej, pójść gdzieś na koniec świata; niechby raz przyszło winobranie, niechby go wysłali na orkę, na zasiewy, Bóg wie gdzie, do samego czarta, byleby tylko mógł już nie oglądać zielonego gorsecika i obłudnej chusteczki Marji.
Tak nadszedł październik. Marja zaczęła nabierać szacunku dla wiernego i pracowitego sługi, jakkolwiek zachowywał się niegrzecznie, był ponury i nieznośny w obejściu. Nie przychodziło jej do głowy, że Piotr mógł być dotknięty brakiem zaufania. Pewnego dnia, gdy ścinał pnącze, by słońce mogło lepiej przeniknąć do gron, przeszła koło niego i zapytała:
— Czemu nie jesz nigdy winogron?
— Czy liczysz ziarna? — zapytał pogardliwie, nie podnosząc głowy, lecz patrząc na nią, spodełba.
Zarumieniła się, zrozumiała, że się zdradziła i szybko zmieniła przedmiot rozmowy.
— Winogrona są dojrzałe, bardzo dojrzałe; myślę, że będziemy mogli zebrać je we środę.
— Tem lepiej — odrzekł obojętnie.
Stanęła na chwilę w środku ogrodu i zasłaniając oczy ręką, spojrzała na koniec winnicy, gdzie rosły niskie grona o żółtych liściach, obciążone delikatnym