— Słuchaj Piotrze, lepiej przyjdę pojutrze wieczorem wcześniej z kuzynką. Zerwiemy gruszki razem i zabierzemy je za jednym zachodem.
— Aha, już się boi, żebym nie odłożył części dla siebie — pomyślał i miał ochotę poczęstować ją pięścią po tej chusteczce, w której robiła świętoszka, ale na jego szczęście Marja wyrzekła dwa błogosławione słowa:
— Przyjdzie Sabina.
Przyjdzie Sabina, przyjdzie Sabina, brzmiało mu w uszach, nawet po upragnionem odejściu Marji.
Muchy, owady, ukryte w pnączach, dzięcioł, który stukał dziobem w białą topolę nad rzeką, słowik, śpiewający na drzewie orzechowem, wszystko powtarzało te dwa miłe wyrazy.
Piotr, gdy został sam, zapomniał o gniewie, a oczy jego w jasności wieczoru stały się jasne i przezroczyste. Ogromna, nieskończona słodycz spływała wraz z cieniami zbocza, gdzie blade oliwki już spały niewzruszonym spokojem. Przyjdzie Sabina!
Kiedy pierwsze blaski nowego księżyca, który spuszczał się za oliwkami, pomieszały się z niebieskiem światłem zmroku i stalowa iskierka zabłysła między topolą a orzechem na wodzie rzeczułki, powrócił wolnym krokiem do szopy nad winnicą. Oliwki, które księżyc osypał perłami, patrzyły miłośnie na szopę, przed nią wznosił się murek. Piotr, zmęczony, wyciągnął się na murku i wlepił oczy w szarą głębię gór. Panowała uroczysta cisza.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/23
Ta strona została przepisana.