Wiaterek oddychał tak lekko, że drzewa nawet nie wydawały szmeru, tylko cichy, nieprzerwany dreszcz zmieniał delikatne barwy pnączy, przezroczystych w świetle księżycowem. Chór świerszczy dobiegał z krzaków, strumyk szemrał jednostajnie, a gdzieś daleko na białym od księżyca gościńcu, który oddzielał dolinę od gór, skrzypiał wóz. Te nieokreślone, smętne i ciągle jednakie dźwięki wzmagały jeszcze wrażenie ciszy i samotności. Łagodny majestat wieczoru i krajobrazu odbijał się nieświadomie w uczuciach Piotra, podczas gdy dobrodziejstwo odpoczynku i chłodu przenikało jego spracowane ciało; jakieś wiotkie i zwiewne tchnienie, jakieś światło tajemne, jak słodka poświata nowego księżyca, rzeźwiło rosą jego myśli. Były to proste, dziecięce sny, mgliste nadzieje szczęśliwej przyszłości, które napływały gromadą i czyste jak źródlana woda, zlewały się ze spokojną i jasną pieśnią strumyka. Przyjdzie Sabina — powtarzał mu głos wewnętrzny, a tajemny świat marzeń rozszerzał się, rozszerzał w świetlane kręgi...
Sabina była bardzo uboga, służyła jako przychodnia, a w zimie brała służbę stałą. U Noinów pracowała często i okazywali jej pewną powściągliwą życzliwość, choć ciotka Luiza nie mogła darować bratu i jego pamięci, że się ożenił z biedną wieśniaczką i zostawił córkę w nędzy. Kiedy jednak nasuwała się potrzeba pomocy, płatnej usługi, Sabina miała pierwszeństwo.
Nazajutrz Marja nie przyszła do winnicy. Piotr zaniepokoił się trochę, jakkolwiek myśl, że wreszcie
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/24
Ta strona została przepisana.