nia na Sabinę. Ale obok niej, z głową podniesioną stała i śmiała się wesoło Marja, i Piotr musiał być ślepy, żeby nie zauważyć ślicznych dołków w twarzy swojej pracodawczyni, których dotąd nie podziwiał jeszcze.
A Piotr był wielkim wielbicielem wdzięku kobiecego i z wysokości gruszy widział dobrze, że Sabina wobec Marji wydaje się prawie brzydka.
Był ciągle pełen wielkiej tkliwości, myślał jednak przez pół świadomie, że gdyby Marja była Sabiną i gdyby znaleźli się sami, chętnie rzuciłby się z drzewa dla swojej ukochanej. Z tej wysokości, skąd rzeczy przybierały jakby inny wygląd, mógłby może i zapomnieć o złem sercu, które, jak utrzymywał, biło w piersi Marji. Jednak w pewnej chwili, gdy Marja oddaliła się, popadł znowu pod urok bladej twarzy i złotego kędziorka Sabiny. Nie rzucił się z drzewa, ale zsunął się z niego zwinnie, poobtrącawszy już wszystkie gruszki.
— Sabinko — rzekł — chcę ci powiedzieć dwa słówka.
Zarumieniła się przelotnie. Ten sakramentalny wstęp, dawno oczekiwany, powiedział jej dużo, powiedział jej wszystko. Głos jej drżał, oczy błyszczały, jakkolwiek chciała okazać się zupełnie obojętna.
— A co mi masz do powiedzenia?
Ale Marja powróciła.
— Powiem ci kiedyindziej — szepnął, obejmując pień innego drzewa.
— Dlaczego nie dzisiaj? — zapytała drżąca.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/27
Ta strona została przepisana.