dnia przybierały odcień fioletowy; koła wozów zostawiały głębokie brózdy w białym pyle gościńca, tu i tam światło błyszczało w dolinie, a od czasu do czasu dźwięczny, rozśpiewany głos wybijał się ponad paplaninę kobiet i głuchy stuk wozów.
Piotr szedł przodem, obok swego wozu, wlokąc witkę po piasku, a pies Malafede biegł przy nim, poważny, ze spuszczonemi uszami i ogonem. Było to duże, chude stworzenie z białą plamą na czole. Od czasu do czasu podnosił łeb i patrzył na Piotra czerwonemi, mądremi oczkami, lub ziewał, skomląc lekko i kręcąc ogonem.
Doszli tak prawie do połowy drogi, kiedy Róża kolczasta, oddzieliwszy się od reszty końca, zbliżyła się do wozu Piotra i, podniósłszy kamyk, cisnęła nim w psa. Malafede zaskowyczał boleśnie i pobiegł naprzód jak strzała. Piotr, oburzony, obejrzał się:
— Kto go uderzył? — krzyknął.
— Ja — odpowiedziała hardo dziewczyna.
— Dlaczego, głupia jedna — może ci chciał wydrapać oczy? Jeżeli mi wpadniesz w ręce, połamię ci kości.
Pomimo groźby Róża podeszła bliżej.
Nic się nie stało — rzekła. — Pódź tu, Malavi, pódź tu!
Pies przyleciał z powrotem i popieściła go.
— Piotrze, — rzekła poważnie, chcąc zawrzeć z nim pokój — co za djabeł w tobie siedzi? Ja wiem, co ci jest!
— Co takiego?
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/33
Ta strona została przepisana.