i odbijał na tem tle, jak patrjarcha ze swoją majestatyczną i hieratyczną, lekko posiwiałą brodą.
Marja, zjadłszy zaledwie, zaczęła się niecierpliwić widokiem podwórka, doprowadzonego do szczytu nieporządku. Patrzyła ze zgrozą, jak już nietylko muchy, ale całe armje pszczół rzucają się z szumem na tłok, na beczkę i wozy.
— Co ci jest? — zapytała matka. — Przynieś wina.
— Gdy jestem syta, — odrzekła ze zwykłą ironją, nalewając Piotrowi — czuję okropną niechęć do życia.
— Pomyślmy dopiero, co czują ci, którzy są głodni — odpowiedział Piotr i patrzył, pijąc w głąb kubka, jak gdyby tam odnajdował wspomnienie swego wolnego i dzikiego dzieciństwa.
Nie żałując sobie tego dnia wina, wypił dwa czy trzy kubki, a w miarę, jak krew mu się rozgrzewała, wbijało mu się w myśl dziwne i szydercze powiedzenie Marji, które mogło być albo dowodem idealizmu, albo gminnem naigrawaniem się ze zgłodniałych.
Zamilkł odrazu, pochylił głowę, potem ją podniósł nagle i zażądał wina. Odstawiając kubek z trzaskiem na ziemię, wykrzyknął, szukając oczu Marji:
— Ależ ja cierpiałem głód!
Lecz nie spotkał jej spojrzenia, bo myślała więcej o pszczołach na podwórzu niż o nim, i ledwie wypowiedział zdanie, które zginęło w rozgwarze, już go pożałował.
Od tej chwili nie spuszczał Marji z oczu, trochę zbyt nieruchomych i błyszczących. Z winem, zdawało
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/43
Ta strona została przepisana.