Nie śmiał zagłębić się we własne serce, by odnaleźć prawdziwy powód swojej zmiany, tajemnicę nową, bardzo niebezpieczną.
Serce nie chciało jej trzymać w ukryciu, szeptało cicho, cichutko, bezustannie, z obawą i słodyczą z początku, później coraz głośniej, z krzykiem przemocy, aby się dać usłyszeć myśli; ale rozum nie chciał nic wiedzieć, opierał się, odpychał odkrycie, nie chcąc się zżyć z myślą tak niebezpieczną, a tembardziej z rozpaczą niemożliwego i warjackiego kochania, co wyrosło z nieuzasadnionego bodźca próżności.
Przez dwa tygodnie zajęty był bardzo w domu, uprzątaniem wina, pracą w sadzie za miastem i znoszeniem drzewa z gór. Widywał Marję często: a czy pracowała, szyła, czy śmiała się, czy pogrążała w myślach, wydawała mu się coraz piękniejsza i lepsza.
Był jakby pod nieznanym urokiem, czuł wewnętrzny dreszcz słodyczy i lęku, nagłe zawieszenie wszystkich zwykłych wrażeń, ilekroć Marja zbliżała się doń z kieliszkiem, lub gdy wydając rozkazy, spoglądała na niego. Nie śmiał już patrzeć na nią zuchwale, przeciwnie, pochylał głowę pod jej czarnem, bystrem wejrzeniem i czuł szacunek jak dziecko. Przyłapywał się później na tej dziwnej nieśmiałości, dotąd mu obcej, ale nie mógł jej poskromić i rumienił się mocno, jeżeli jego myśli i pragnienia pozwalały sobie za wiele. Szanował Marję nawet myślą.
Gwałtowność jego załamywała się, czuł dziwny lęk, głęboki, nieuzasadniony smutek, pragnienie, potrzebę rzeczy nieznanych, nigdy nie doświadczonych.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/47
Ta strona została przepisana.