— Myślałby kto, że wyjeżdżasz na wieczność; zabierz jeszcze różaniec i krucyfiks — rzekł Mikołaj, śmiejąc się rubasznie.
Odprowadził go zresztą, kulejąc, kawał drogi i dawał dobre rady Ostrze pługa, złożone na wózku, błyszczało jak srebro. Nie chcąc przyznać się do wzruszenia, w jakie go wprawiała życzliwość rodziny Noinów, Piotr poganiał czerwonego wołu, nakrapianego na grzbiecie białemi plamami. Plamy te wyobrażały pieniądze, co znaczyło, że wół przeszedł po skarbie. Pomimo swego szczęścia, przy dotknięciu piotrowej witki, zaczął wierzgać w powietrze i szedł tak, że djabli brali. Malafede szczekał, by pobudzić do szybszego kroku drugiego wołu i w ten sposob dotarli do dzikich ścieżek, które spuszczały się ku Marreri.
Poprzez białawą mgłę ukazał się daleki kościół Św. Franciszka na tle potężnych gór wybrzeża, śród których Pizzinnu sterczał mętny od mgły, pośród niskich chmur listopada.
Piotr przypomniał sobie wielkie nabożeństwo matki do tego świętego: corocznie odbywała pielgrzymkę boso do odległego kościoła. Na to wspomnienie, pełen szacunku i wzruszenia, zrobił znak krzyża, ale prawie ukradkiem. Wierzył w Boga i w świętych, lecz wiara jego była chłodna i powierzchowna: chodził na mszę, o ile był w mieście, spowiadał się i komunikował na Wielkanoc, ale nie modlił się nigdy przez lenistwo i łatwo zapominał o Bogu i wieczności.
Jednakże gdy się znalazł w swojem aronzu, na miejscu, we wspaniałej a zarazem rozpaczliwej samo-
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/49
Ta strona została przepisana.