— Ależ, ciociu, to nie tobie opowiadam, tylko Marji; to niewinna rozrywka!
Marja od czasu do czasu długim drewnianym drągiem podsycała ogień w kominie, zaglądała do garnka, który syczał na ogniu, i klękała znowu zgrabnie przed niskim stołem. Około jedenastej chleb był gotowy, rozłożony w szerokich koszykach ze złotogłowiu i na kryty ciepłem suknem, by skwaśniał szybko.
Marja poszła do spiżarni po dzban moszczu i po pigwy, które wstawiła na ogień na konfiturę.
Podczas kiedy trzy kobiety mieszały mąkę z moszczem, wuj Mikołaj wrócił z przechadzki i zaczął przyglądać się z zajęciem żółtym od moszczu rękom żony.
Miał coś do powiedzenia i uważał, że wystarczyłaby jedna z kobiet do zarobienia mąki, nie potrzebowały się zażółcać wszystkie trzy. Pomyślał, czy wprzód powiedzieć przyniesioną nowinę, czy zrobić uwagę? Zdecydował się na pierwsze.
— Wiecie! Widziałem księdza z Sakramentami, mówią, że wracał od kumy Toni Benu.
— Ciotki Piotra? — spytała Sabina, przerywając robotę.
— O której powiadają, że posiada skarb? spytała Marja z pewnem zainteresowaniem. Nawet ciotka Luiza była zaciekawiona.
— Na jaką chorobę umiera?
— Kto to wie! Pewnie ze starości: ma conajmniej dziewięćdziesiąt lat — jeżeli nie sto.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/59
Ta strona została przepisana.