Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Na Boga! — wykrzyknęła Sabina, i podniosła do twarzy odwróconą dłoń, całą zażółconą, chcąc usunąć włosy.
— Znałem ją zawsze jako starą, — powiedział wuj Mikołaj.
— A skarb? — nalegała Marja. Ma go czy nie ma?
— Mówią, że ma. Głupstwo! — krzyknął Mikołaj, grzejąc się przed kominem, oparty na kiju. Jej mąż był osławiony złodziej, pamiętasz go, Luizo, Peppeddu Roddone. Umarł na galerach i mówią, że zostawił skarb ze skradzionych pieniędzy. Bajdy! Ciotka Tonią żyje w nędzy i posiada tylko kawałek gruntu z dwiema kępami lentyszku i z chałupą.
— Pewnie tam ukryła skarb? Komu zostawi chałupę?
— Może Piotrowi! — wykrzyknęła żywo Sabina.
Marja zaczęła się śmiać cicho, lisim śmiechem, jak się to nazywa w Nuoro, i mrużąc oczy, rzekła.
— Przyjemnie ci, kochaneczko!
— Daj spokój! — szepnęła Sabina zmieszana i trąciła ją łokciem, rumieniąc się.
Ciotka Luiza, która nie znała stosunku Sabiny do Piotra, nie spostrzegła nic zgoła, a Mikołaj stał odwrócony i patrzył w piec.
— Piotrowi, Piotrowi, — krzyknął, poprawiając ogień. — Figa! Jest tylu krewnych. Zresztą przypuszczam, że odrzuciłby ten spadek.
— A dlaczego? — spytała Marja. — Niech ojciec nie rusza ognia, cały dym wychodzi. 54