Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/62

Ta strona została przepisana.

spojrzał na najpiękniejszą i najlepszą owcę, a nazajutrz zwierzę znikało. Raz juhas widział go w bliskości tanki, gdzie pasły się trzody.
— Zginęliśmy! — rzekł do towarzysza.
— Widziałem Peppeddu Roddone, jak patrzył na czarną owcę, sprowadzoną ze stałego lądu.
Był to wspaniały okaz z rasy hiszpańskiej.
— Musimy dobrze pilnować tej nocy.
— To na nic. Na cokolwiek spojrzy, jest jego.
— To zróbmy tak: Jeżeli los czarnej owcy zapadł, zabijmy ją my sami i sprzedajmy jutro.
Zabili ją, odarli ze skóry, wypatroszyli i powiesili nazewnątrz chaty, by się mięso nie zepsuło; pod wieczór upiekli kiszki w popiele, a inne wnętrzności na drewnianych rożnach. Aż nagle, gdy się tego najmniej spodziewali, wpadł Roddone, wyrwał im rożna z rąk, a kiszki z popiołu. Stało się to piorunem. Jeden z pasterzy chwycił rusznicę i wystrzelił, ale kula ledwie drasnęła cholewę złodzieja. Ten do krzywdy dołączył jeszcze obrazę, bo napluł sobie na rękę, pociągnął nią po łydce i uciekł, krzycząc:
— Ha, ha, toście mi zrobili szkodę! A jeszcze chciałem zabrać wnętrzności, żeby owcę mieć caluteńką.
Wyszedłszy z chałupy, pastuchy zauważyli, że znikła także cała owca i skóra.
Takie i tym podobne historje opowiadał wuj Mikołaj. Kobiety słuchały z zajęciem, a jednocześnie przygotowywały chleb z moszczu, ciemny i słodki jak