Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/64

Ta strona została przepisana.

mieszkania Sabiny, nędznej chałupy w sąsiedztwie świętego Piotra, gdzie jasnowłosa dzieweczka wegetowała niby kwiat na ruinach, w towarzystwie starej jak kij od miotły i wiecznie gderającej ciotki Katarzyny.
Ciotka Katarzyna całe życie przędła, jednocześnie pilnowała małego kamienia młyńskiego, poruszanego przez szarego i chudego osiołka. Dawało jej to pięćdziesiąt centów dziennego dochodu. Sabina pracowała za domem, prała cudzą bieliznę, w lecie kosiła lub zbierała oliwki, w zimie, godziła się do służby, o ile udawało jej się znaleźć porządny dom. Była to dziewczyna spokojna i bardzo uczciwa. Miała może na sumieniu jakieś małe grzeszki, jakieś spojrzenie czy słówko, jakąś nieokreśloną zachciankę, może nawet jakąś nieśmiałą a przelotną schadzkę miłosną; wszystko to były drobiazgi, które nigdy nie przeszły miary i nie rzucały cienia na jej prowadzenie. Od niejakiego czasu myślała wiele o Piotrze Benu i czekała z pewnym niepokojem obiecanej rozmowy.
Popełniła jednak fatalną lekkomyślność, zwierzając się przed Marją, która wzięła rzecz niezbyt poważnie i wygadała tajemnicę w dzień winobrania. Sprawy poszły jak, niestety, było im sądzone, lecz Sabina nie wiedziała o niczem, a widząc oziębłość Piotra, myślała, że postępuje tak przez szacunek dla chlebodawców i nie chce się zdradzić przed czasem. Nie brała mu za złe i czekała.
— Jak się macie, ciotko Katarzyno? — — spytała Marja staruszki, podczas kiedy Sabina skręcała zniszczoną zapaskę, jako poduszkę na głowę pod dzbanek.