Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/65

Ta strona została przepisana.

— Pomaleńku, pomaleńku, córko moja — rzekła starucha — robiąc ruch oznaczający bliskość i dalekość drogi wieczności.
— Nic pilnego, ciotko, nic pilnego, uśmiechnęła się Marja.
— Jesteście żwawi, jak piętnastoletnia dziewczyna. Kto wie, czy nie przeżyjecie której z nas?
Starucha roześmiała się i otworzyła bezzębne usta, zadowolona z pochlebstwa.
— Chodźmy — wezwała Sabina, pochylając się, by przejść przez drzwiczki.
Osiołek zatrzymał się, jakby nasłuchując. Ciotka Katarzyna musiała krzyknąć na niego, by nie ustawał.
Ruszył natychmiast.
— Dokąd pójdziemy? — spytała Marja.
— Dokąd chcesz.
— Chodźmy do Funtanedda.
Tak zrobiły. Szły tuż tuż obok siebie, wyprostowane i smukłe, obie jednego wzrostu, ubrane pranie jednakowo, z przewróconemi amforami na głowie, kołysząc się miarowo. Poważne i stateczne, tworzyły razem wdzięczny obrazek, jaki nieraz spotykamy po małych miasteczkach i wsiach sardyńskich.
— Czy pójdziesz jutro na cmentarz? — spytała Sabina.
— Nie wiem. O ile nie będę miała nic do roboty, to pójdę.
Gawędząc swobodnie, spuściły się aż do gościńca z Orosei. Kilku mieszczan używało w milczeniu przechadzki, wdychając rośne i wonne powietrze górskie,