— Najpewniejsza, — odrzekła Sabina prawie rozgniewana.
Stanęły przed domem. Przez licho oświetlone drzwiczki widać było ciotkę Katarzynę, która przędła jeszcze, i starego spokojnego osiołka, jak zawsze drepcącego dokoła kamienia.
Marja doznała wyraźniej jeszcze uczucia litości i niesmaku, widząc te dwie biedne sieroty, które nie odpoczywały nawet wieczorem, nawet u schyłku dni życia. Pomyślała:
— Biedactwa! Biedna Sabina! Ale jej tak mało do szczęścia potrzeba. A jeżeli Piotr jej nie kocha? Muszę jej pomóc; pomówię z nim.
— Dowidzenia, Marjo, — powiedziała Sabina, nachylając się w drzwiczkach. — Jestem zmęczona i zasnę odrazu, jak suseł. Do jutra, o ile przyjdziesz na cmentarz.
— Tak, dowidzenia. Dowidzenia, ciotko Katarzyno!
— Dowidzenia, córko, — odpowiedziała z wnętrza domu staruszka, a osiołek zatrzymał się nagle i zaczął nasłuchiwać.
Marja poszła dalej spokojnym krokiem w coraz rosnącej ciemności wieczoru i myślała, jakby tu pomoc Sabinie i Piotrowi. Chciała ich wziąć pod swoje opiekuńcze skrzydła, jak królowa z monarszej wysokości.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/70
Ta strona została przepisana.