W wilję świąt Bożego Narodzenia Piotr, skończywszy siejbę, po dwumiesięcznej nieobecności powrócił do Nuoro. Nie byłby nigdy potrafił wytłumaczyć, jak wytrzymał tyle czasu i pokonał gwałtowną chęć powrotu. Czuł teraz niejasno dziwny lęk na myśl zobaczenia Marji, kiedy tyle dni i tygodni właśnie ta myśl pobudziła go do żwawej pracy.
Prędzej, prędzej przez strome i dzikie ścieżki, które spadają aż do Isalle, a potem wznoszą się znowu do Nuoro! Piotr popędzał woły bez litości, nagląc je do powrotu (lemiesz był zepsuty, a wózek pusty), ale często ręka opadała mu martwo, oczy zachodziły mgłą, jakgdyby myśl ginęła w próżni. Wóż wtedy toczył się wolniej, a Malafede zaczynał węszyć po ołysiałych zaroślach.
Wiał zimny przejmujący wiatr, niebo niskie i ołowiane zapowiadało śnieg, ale Piotr czuł w sobie jakby wewnętrzne gorąco, niepokój i rozdrażnienie, czarne ręce go paliły, żyła tętniła mu mocno w lewej skroni.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/71
Ta strona została przepisana.
VI.