Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/75

Ta strona została przepisana.

— Ależ ja nie umiem śpiewać. Wolałbym spać, — rzekł nieśmiało Piotr. — Zaproście przyjaciół.
— Co za przyjaciół, głupstwo, — krzyknął stary, na pół żartem, na pół serjo. — Ja nie mam przyjaciół; moja rodzina, mój sługa, oto moi przyjaciele. Prawda, zapomniałem o kiju. Oto przyjaciel, którego nie posiadałem przed rokiem.
Posmutniał, spuścił głowę, potem się podniósł.
— No co, Piotrze, zostaniesz, czy nie? Jak nie checsz zostać, to idź do djabła!
— Zostanę, zostanę, — rzekł, śmiejąc się Piotr.
Został istotnie. Po skromnej i spokojnej postnej wieczerzy, kobiety odeszły. Piotr naznosił grubych pni na komin i rozciągnął dwie rogoże koło pieca. Mikołaj przygotował dwie butelki czerwonego wina i zaczął zaraz śpiewać, biorąc je za przedmiot, błyszczące tak, jakby ogień palił się w ich wnętrzu. Śpiewak podniósł jedną z nich i patrząc na nią poprzez płomień, — ogień wewnętrzny, zamienił się w wielki migocący rubin — rzekł, że to jest właśnie gorące serce wina.
Na dworze wył gwałtowny wiatr północny i padał śnieg, do kuchni, oświetlonej tylko światłem dnia, nie dochodził żaden głos ludzki. Piotr wolałby znaleźć się blisko Marji; w towarzystwie wuja Mikołaja, już napół pijanego, nudził się, pragnął spać i marzyć, ale aby dogodzić staremu, zmuszał się do picia i do śpiewania. Pan i sługa śpiewali zabawne i sprośne piosenki. Chwilami wuj Mikołaj, uniesiony natchnieniem, robił ruch ręką, nakazując Piotrowi, który już otwierał