Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/76

Ta strona została przepisana.

usta, aby milczał, nie przeszkadzał mu, i śpiewał sam dwie czy trzy oktawy, jedną gorszą od drugiej.
O jedenastej dysputa była najżarliwsza, a grube butle prawie puste, zato ich żywy blask udzielił się oczom wuja Mikołaja, a nawet Piotr zasmakował w śpiewackich zapasach. Niejedna jego zwrotka zwyciężała. Wtedy gospodarz, zamiast się obrazie, patrzył bystro na przeciwnika i śmiał się. W pewnej chwili rzekł mu:
— Brawo mój chłopcze, podziwiam cię i kocham.
— Ah, żebyś wiedział, co się w mej duszy dzieje — pomyślał Piotr. — Gdybyś przypuszczał, ze płonę dla twojej córki, wbiłbyś we mnie sztylet, a nie kochał.
Około północy wuj Mikołaj był zupełnie pijany, a Piotr bliski upicia. Przestali śpiewać. Przenikliwe oczy starego, w odblasku ognia, wyglądały raz jak dwa, szmaragdy, raz jak dwa rubiny, były to mętne, to błyszczące; oczy służącego gasły w marzeniach i nieprawdopodobnych snach i zjawach. Czuł ociężałość we wszystkich członkach, chwilami myśli plątały mu się tak, że brał wuja Mikołaja za Marję i zachwycał się, zapadając w przecudne złudzenie wzrokowe, które czyniło go zupełnie nieruchomym i głuchym. Wuj Mikołaj, bełkocąc, zaczął mu się zwierzać ze swoich kłopotów, ze spraw rodzinnych, z tajnych planów na przyszłość, dawał mu czułe przezwiska i klepał po ramieniu i kolanach w nadmiarze zaufania. Pił ciągle, nawet z butelki Piotra, który ostatecznie spostrzegł się.