Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/77

Ta strona została przepisana.

Otrząsnął się wtedy, pokonał ociężałość i żar, zalewający krew, i z całą uwagą począł się wsłuchiwać w słowa pana.
Zdawało mu się, że nie są pijani, ani on, ani nawet wuj Mikołaj, a zwierzenia i pieszczoty gospodarza obudziły w nim niedorzeczną myśl. Poczuł w sobie nieznaną dotąd odwagę, wszystko wydało mu się i dostępne, więc pomyślał, czyby nie odsłonić przed wujem Mikołajem tajemnicy swojego serca, tej słodkiej i bolesnej tajemnicy, która jak zły duch owładnęła całem jego jestestwem, i czy nie zażądać — ni mniej ni więcej — tylko ręki Marji.
Przyglądał się dłoniom swoich otwartych rąk, podniesionych do twarzy. Poprzez palce błyszczał dogasający ogień, słowa same nadbiegały mu do ust. mówił w myśli: — Wuju Mikołaju, nie jestem bogaty, ale mogę stać się nim przy waszej pomocy. Ciotka zanika powoli i pewnie umrze wkrótce, zostawiając mi cały dobytek. Wiecie, że skarb to kłamstwo, ale grunt i chałupa ciotki też są przecie coś warte. Sprzedam je odrazu i założę handel wołami. Znam się na tem i może zrobię majątek. Wuju Mikołaju, przecie i wy, — pamiętacie? — nie byliście zawsze bogaci — ale to nie ma nic do rzeczy. Dajcie mi Marję, wuju Mikołaju, dajcie mi ją za żonę, inaczej umrę z żalu... wuju Mikołaju...
— Gospodarzu... wuju Mikołaju... — zawołał cichutko.
Ale wujowi Mikołajowi głowa opadła na ręce, — nie odpowiedział. Piotr zawołał raz jeszcze. Znów nie