doszczętnie zakochany, że znajdował pewną chorobliwą przyjemność w udręce, w bólach swojej miłości.
Nic poza Marją dla niego nie istniało, wszystko w życiu wydawało, się wielką pustką, nie byłby chyba mógł żyć bez swojej gwałtownej miłości.
Doszedł już do kresu oczekiwania i wyglądał tylko odpowiedniej chwili, by wszystko wyznać, ale jakieś fatum go prześladowało. Gdy dawniej nie myślał o Marji, bywał często z nią sam na sam; teraz, od kiedy ją kochał, to się już nie przytrafiało. Nadaremnie kopiąc i pracując w sadzie w jasne i ciepłe dni styczniowe, wypatrywał jej: nie przychodziła nigdy. W domu czatował zawsze na chwilkę samotności, ale nie udawało się.
Pewnego wieczoru, gdy zaślepiony już doszczętnie, miał ją prosić, by zaszła nazajutrz do sadu, bo ma jej coś do powiedzenia, los mu się uśmiechnął.
Po wieczerzy wyszli byli niespodziewanie z gospodarzem i spotkali znajomego, który zaciągnął wuja Mikołaja do siebie, a Piotr wrócił pośpiesznie.
Zastał Marję samą na miejscu matki z robotą w ręku. Z lekkiem drżeniem w głosie, zapytał:
— A gospodyni?
— Czuła się zmęczona i poszła się położyć. A ojciec? — dorzuciła spokojnie, nie podnosząc nawet głowy.
— Wróci niedługo, zostawiłem go z Salvatorem Brindis.
Marja nie odpowiedziała nic, siedziała spokojnie i szyła pod lampą, która ją oświetlała całą swojem ła-
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/85
Ta strona została przepisana.