godnem światłem i zapalała iskry w srebrnym naparstku. Ale Piotr drżał coraz silniej bez mocy panowania nad sobą, twarz mu zupełnie zbielała od gwałtownego wzruszenia.
Wypadł na podwórze uspokoić się, a zarazem zamknąć na klucz bramę, ażeby wuj Mikołaj, wracając, nie wpadł niespodziewanie na niebezpieczną rozmowę, jaką zamierzał przeprowadzić z Marją.
Noc styczniowa była jasna i zimna, metaliczny blask księżyca zalewał podwórze, a zimny ostry powiew kłuł jakby szpilkami. Na zegarze kościoła Panny Marji biła ósma, drżące i przeciągłe dźwięki zegara wzmagały jeszcze wrażenie milczenia i mrozu tej nocy.
Piotr poddał się ciszy i chłodowi; ogarnęło go poetyczne a jednocześnie dosyć samolubne pożądanie wiecznej nocy, wiecznego milczenia, w ktorem by mógł żyć sam tylko z Marją, sam zupełnie, bez obawy powrotu wuja Mikołaja lub przebudzenia się ciotki Luizy.
Wziął kłos drzewa, wrócił, położył go na kominie i usiadł na ziemi w malowniczej pozie, jaką umieją tylko przybierać chłopi sardyńscy. Obmyślił wszystko, usiadł, tak, aby być niejako u stóp Marji, a wiedząc, że jest ładniejszy z gołą głową, zdjął czapkę. Ody wykonywał to wszystko, z romantycznem wyrachowaniem, serce przestało w nim bić ze strachu, a blade wargi nie chciały się poruszyć. Siedział tak przez kilka chwil, męcząc się, jak znaleźć słowa, od którychby zaczął i w obawie, aby wuj Mikołaj nie zapukał do bramy.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/86
Ta strona została przepisana.