A Marja myślała o Sabinie. Rzekła z przymilną słodyczą:
— Piotrze, mam ci coś do powiedzenia.
Zadrżał, podniósł głowę, spojrzał na nią bystro, z całą duszą w spojrzeniu. Ale Marja tak była pogodna i spokojna, z długiemi rzęsami, spuszczonemi na oczy, z ręką na robocie, z twarzą prawie białą od światła małej lampki, że głowa Piotra opadła i po raz wtóry opanowało go poczucie rzeczywistości.
— Co takiego? — zapytał z prostotą.
Marja bez wstępów wszczęła sprawę.
— Posłuchaj, Piotrze. Już ci to miałam dawno powiedzieć. Czy rozmówiłeś się z Sabiną? Dlaczego się nie oświadczysz? Może ci coś opowiedziano? Ona cię kocha.
Dość długo czekała nadaremnie odpowiedzi.
Piotr patrzył oczami niemal obłąkanemi w ogień, który strzelał wesoło i wysoko. Zdawało się, że drżący promień magnetyzuje go, napełniając głębokiem zdumieniem.
Sabina czeka? Sabina go kocha? Kto myślał jeszcze o tej dawnej, przebrzmiałej historji, o tym umarłym śnie, który teraz zmartwychwstaje jak widmo, w chwili największego napięcia nowej rzeczywistości!
— Nie mówisz nic, Piotrze? — zapytała Marja, nawlokła igłę pod światełkiem lampy i zabrała się na nowo do szycia.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/87
Ta strona została przepisana.