Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Marja zkolei zdumiała, ale przypomniawszy z żalem złudzenia kuzynki, pomyślała:
— Miałam słuszność — a na głos rzekła z wielką, ciekawością: — Ale czemu pytałeś o zdanie Sabiny?
Piotr energicznie wzruszył ramionami, zaczerwieniony po uszy. Chwila była stanowcza.
— Ponieważ jest krewną osoby, którą kochałem i kocham.
Marja zamyśliła się, zdawała się zastanawiać, kto mógł być ową krewną Sabiny, daleka od myśli o sobie.
— Krewna... przyjaciółka... krewna, kto to być może — pytała, jakby siebie samej. Siedziała z pochyloną głową, z łokciem na kolanie i średnim palcem z naparstkiem na wargach.
Piotr pożerał ją wzrokiem, nieprzytomny i niepomny zupełnie wuja Mikołaja, ciotki Luizy, swojej roli w tym domu i skutków, jakie wyniknąć mogły. Czuł tylko niewysłowiony lęk i jednocześnie ulgę, że nareszcie może wyznać swa tajemnicę.
— To ty, Marjo, — rzekł z prostotą.
Ona nie drgnęła, nie okazała ani zdumienia, ani oburzenia, tylko zaśmiała się serdecznie.
— Żartujesz, Piotrze?
W śmiechu swoim, w którym, jak zwykle ukazały się urocze dołki w policzkach, na podbródku i w kącikach oczu, oraz rysa w dolnej wardze, była tak piękna, tak piękna, że Piotr umierał z pragnienia ucałowania