Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Marja spojrzała na niego z ukosa, z twarzą zapłonioną i jakieś ciepło nie samego tylko gniewu rozgrzało jej krew.
— Czy on oszalał, ten warjat? A jednak mówi tak do rzeczy! Nikt inny nigdy nie mówił jej tak szczerze i tak gorąco o miłości, nigdy nie była sama i tak blisko z młodym człowiekiem, pięknym i zakochanym. Czuła zadowolenie i gniew zarazem. Strachu nie doznawała, jednak zadrżała mocno, gdy Piotr, ośmielając się zanadto, pochwycił jej rękę i ścisnął w swojej, drżącej i rozpalonej.
— Puść mnie! — krzyknęła z błyskawicą w oczach. — Inaczej zawołam mamę. Nie zbliżaj się do mnie!
Uderzenie było silniejsze niż wprzódy, było krwawe i Piotr uczuł je w pełni. Zbladł, stracił równowagę, miał szaloną ochotę płakać, kląć, paść plackiem i całować podłogę i nogi Marji i zadać jej ból i błagać litości. Puścił jej rękę i gdyby była została spokojnie na miejscu, uczucie upokorzenia i szacunku byłoby zwyciężyło. Ale ona, pełna wzgardy i przelękniona, zerwała się i uciekła, a Piotr zapomniał z kim ma do czynienia: skoczył na równe nogi, dogonił ją i ścisnął jej ręce prawie brutalnie.
— Dlaczego uciekasz? Czego się obawiasz? Musisz, słyszysz, Marjo, musisz zostać moją żoną, za wszelką cenę, serce mi to mówi, albo, jak Bóg na niebie, stanie się wielkie nieszczęście.