— Puść mnie, puść mnie, Piotrze! — krzyczała groźnie, wyrywając się z jego rąk. — Puść, bo będę wołała pomocy.
Ale zamiast puścić, pocałował ją.
— Ojcze, mój ojcze! — rzekła z oczyma pełnemi łez.
Uwolniwszy ręce, chciała uroczyście wypoliczkować Piotra, lecz strach ją chwycił i uciekła z konwulsyjnym płaczem i szlochaniem:
— Niegodziwiec... niegodziwiec... poskarżę się ojcu... Każę cię wypędzić...
Piotr słyszał piąte przez dziesiąte. Stał jak przykuty do miejsca swego uczynku, napół przytomny, i dziwił się sam, jak mógł się był na coś podobnego poważyć.
Marja znalazła się już w swoim pokoiku, gdy pojął własną rolę i jej ostatnie wyrazy. Zadziwił się jeszcze bardziej, zawstydził swej bezczelności i gróźb i potępił się sam zato, że okazał jej brak szacunku, kiedy powinien był błagać. W ten sposób zepsuł wszystko na zawsze. Powtarzał bezmyślnie i głośno:
— Niegodziwiec, niegodziwiec... poskarżę się ojcu, każę cię wypędzić.
Przypomniał sobie nagle wuja Mikołaja, o którym był zapomniał. Sprzątnął robotę Marji, rozrzuconą na ziemi, ażeby gospodarz, gdy powróci, nie zauważył nic. Uśmiechnął się gorzko z powodu tych niepotrzebnych starań. Po co to? Dowiedziałby się i tak. Usiadł na stołku, ukrył twarz w dłoniach i czuł, że pocałunek dany Marji jeszcze zaostrza i pogłębia jego rozpacz.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/92
Ta strona została przepisana.