się nagle. Stał się jeszcze bladszy i zaczął dygotać z zimna, patrzyć na nią z przerażeniem.
— Bydlaku, — rzekła na pół żartem na pół serjo, poruszając popiół — czemuś pozwolił, by ogień wygasł?
Podniósł się i wybąkał:
— Paliło się jeszcze przed chwilą, gdy zasnąłem. Tak prędko wygasło!
Marja poszła po zapałki. Kiedy powróciła, Piotr już był rozpalił ogień krzesiwkiem. Czuła, że pragnie ją zadowolić w najdrobniejszej rzeczy, spodziewając się przebaczenia.
Istotnie począł o nie błagać natychmiast, nieśmiało, podczas, gdy chmurna i szydercza stawiała maszynkę z kawą na kominie.
— Byłem szalony... wybacz mi, Marjo. Pójdę sobie, jak tylko znajdę jakiś pozór, ale nie mów mi nic, Marjo... przebacz mi, ty jesteś taka dobra! Przysięgam, że ci już nigdy nie powiem ani słowa...
Zpoczątku była bardzo zła, wymyślała mu, groziła strasznemi rzeczami, zarzucała wyrazami, ale widząc, że jest ciągle pokorny i cierpliwy, że błaga i przysięga, że żałuje, że nigdy nie odezwie się słowem w tej sprawie, i ona obiecała mu milczenie, byle tylko starał się opuścić dom jak najprędzej i uwolnił ją od swojej osoby.
Ale wybaczyć nigdy, nawet w godzinie śmierci, ani na tym świecie, ani na tamtym!...
W każdym razie zachowała milczenie.
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/97
Ta strona została przepisana.