Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/98

Ta strona została przepisana.

Piotr nawet nie myślał odejść, zachowywał się spokojnie przez kilka tygodni, tembardziej, że bywał dużo nieobecny i nie nocował w domu. Za swych rzadkich powrotów nie mówił do niej nigdy, tylko wpatrywał się tak długo i tak uparcie, że rumieniła się i uciekała od niego.
Później, pomału, delikatnie zaczynał znów szeptać o miłości, nieśmiało zrazu, potem z pokorną szczerością, a wreszcie znowu językiem wielkiego rozdrażnienia.
Pewnego dnia zagroził jej tak otwarcie, że się zabije, iż zadrżała.
— Ależ, Piotrze! Jesteś warjat naprawdę. Nie rób szaleństw, bądź rozsądny. Pomyślę...
Już się nie oburzała; być kochaną przez sługę nie wydawało jej się już widocznie rzeczą tak wstrętną, a Piotr po jej ostatnich wyrazach, które zawierały kocią pieszczotę, czuł się jak w niebie.
Zresztą Marja przez długi szereg dni przyzwyczaiła się mimowoli do namiętnej miłości, jaką ją otaczał; nie zawsze się o nią gniewała, zdawało jej się, że nawet obręb jej fartuszka nie był dotknięty i że sama jest, jak dawniej, wyniosła i niedostępna.
Uważała, że Piotr jest dobry, przystojny i przywiązany, zasługuje więc na miłość dla swych osobistych zalet. Wiedziała, że jest oddany jej całkowicie i nieraz przesadzała jego zasługi, albo przez przyzwyczajenie, jakie się ma w podnoszeniu wartości rzeczy, stanowiących naszą własność, albo dla usprawiedliwie-