Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.I.djvu/99

Ta strona została przepisana.

nia się przed sobą samą ze swej nieszczęsnej pobłażliwości.
O kochaniu go nie mogło być mowy!... Prawda, powiedziała to samo o przebaczeniu jego pierwszego zuchwalstwa, i nietylko przebaczyła, ale pozwoliła mu pozostać....
Więcej jednak nie było możliwe. Gdyby nawet popełniła szaleństwo i zgodziła się wyjść za niego, czyby jej rodzice nie połamali kości? A coby powiedzieli ludzie, sąsiedzi, miasto, że jedyna córka Mikołaja Noiny tak się poniża? Niepodobieństwo!
Śmiała się w duchu szyderczo i okrutnie, ilekroć myśl, że może pokochać Piotra, myśl niewywoływana i niedopuszczalna, zaświtała jej w głowie. A jednak, gdy był blisko i pożerał ją wzrokiem, nie śmiąc tego wyznać sama przed sobą, miała wrażenie, jakby jej dech zapierało, myśli się plątały, rumieniła się, spuszczała oczy i czuła, że jej ten wzrok wnika do duszy, w mroczne głębiny, w które sama zajrzeć nie ma odwagi.
Ale Piotr już w nie wniknął i w pewnych chwilach, gdy oczy Marji poddawały się w głębokiem oczarowaniu dociekaniom jego spojrzenia, czytał więcej, niż było, i w wielkiej tajemnicy rozpalał się jeszcze straszniejszą namiętnością i zuchwalstwem.
W tydzień po owem nierozsądnem — nie warjuj, Piotrze! pomyślę — zaczął na nowo szaleć i błagać. Lecz ona o niczem nie myślała, a raczej postanowiła go prosić, by sobie poszedł, skończył raz z tą sprawą