Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/10

Ta strona została przepisana.

bina zwraca jej koszyk, ale wdzięczna dziewczyna, zamiast odejść, zatrzymuje się trochę, aby pogawędzić na podwórku, i usłyszała, że mówią o Piotrze.
— Wyrok ma zapaść jutro.
— Zdaje się — odrzekła z widoczną niechęcią Sabina.
— Uniewinnią go zpewnością.
— Tak mówią. Ale co mnie to obchodzi?
Tam ta złośliwie poklepała ją po policzku.
— Jakaś ty dziwna, Sabino! Powróci tu, nieprawda? Zabawicie się jutro.... po tak długiem niewidzeniu
— Poco mówisz o tych rzeczach? — wykrzyknęła Sabina, krzywiąc się. — Co mnie może zależeć na zobaczeniu go? Czy masz niedobrze w głowie?
— Dajmy pokój — odpowiedziała odchodząca, widząc, że zbliżają się inni goście. — Zostań z Bogiem i baw się dobrze. Dowidzenia!
— Idź z Bogiem! — odrzekła Sabina, zwracając się obojętnie po inny podarunek; ale gdy się znalazła w śpiżami, o mało nie wylała wina na ziarno, tak ją poruszyła wiadomość o powrocie Piotra. Ah! musi go zobaczyć jutro, tego dumnego, gwałtownego, nieposkromionego Piotra Benu!
Litość, obawa, żal i smutek opanowały ją, lecz nie śmiała się przyznać, że po zaręczynach Marji znów ożyła w niej nadzieja i czuła się bardziej jeszcze, rzewniej zakochana niż dawniej, gotowa przebaczyć i zapomnieć.