Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/103

Ta strona została przepisana.

gancki strój chłopski, w kamaszach i marszczonych na kolanach spodniach, w obcisłej kurtce z pasem i krótkiej kapocie z kapturem, przypominają poniekąd rycerzy prowansalskich.
— Kto ci dał klucz? — zapytała Sabina, wchodząc za nim, cała drżąca w coraz rosnącej jasności.
— Potem ci powiem — odrzekł, wciągając ją cło środka. Wziął ją za ręce, a postawiwszy dzbanek za drzwiami, szepnął: — Wiesz, że nie mogę dać wiary samemu sobie. Więc mnie kochasz naprawdę, Sabinko?
— Czyż inaczej byłabym przyszła? — odpowiedziała nieśmiało.
Przeszli na palcach szary, smutny i pusty kościółek. Józef położył czapkę na ramieniu, a gdy doszli do ołtarza, zrobił znak krzyża i zapalił nabożnie świecę. Ceremonja była króciutka, ale uroczysta w czerwonawem świetle tej woskowej świecy, która znaczyła niewielkie kółko na głowie Sabiny, gdy tymczasem Józef pozostawał w cieniu. Podali sobie ręce i przysięgli, że będą mężem i żoną. Nie mieli pierścionków do zamienienia, ale co znaczył zewnętrzny symbol, jeżeli głęboki znak wiary pisał się w tej chwili w ich prostych duszach? Wyjmując z ręki młodzieńca rękę swoją, zaczerwienioną od mocnego uścisku, Sabina drżała i miała wielką ochotę płakać, pocieszała się jednak myślą.
— Ja nie zaślubię Piotra Benu, ale Piotr Benu nie ożeni się z Marją Rosana.
Na Wniebowstąpienie Józef Pera, który w czerwcu zarobił dużo pieniędzy na robotach, a w lipcu zebrał dobre żniwa, został mężem Sabiny.