swem złem i niegodnem postępowaniem zrobiła z niego wyrodka.
Zmuszony udawać, zżerany szałem, namiętnością i pragnieniem zemsty, Piotr trawił się jak robaczywy pień i stawał bardziej niż dawniej pochmurny i dziki. Dnie i noce nie dawały mu najmniejszej ulgi ani zapomnienia. By móc sypiać po nocach pracował jak niewolnik przy najcięższych robotach, nie użyczając sobie ani chwili wytchnienia. W nocy wlókł się aż do chałupy ciotek i spał snem ołowianym na swojej twardej macie. Mógłby się urządzić, nabyć wóz i woły z pozostałych mu jeszcze pieniędzy, ale w jakim celu? Czuł się wykolejony, miał niesłychane pragnienia, zdawało mu się, że idzie po moście, wiszącym na przepaścią i nie może się zatrzymać ani odzyskać spokoju, dopóki nie dojdzie do dalekiego brzegu.
Pewnego dnia, w końcu marca, przyszedł do niego blady i bezwąsy młodzieniec, ów Antine z Fonni, właśnie wypuszczony z więzienia. Piotr przyjął go jak starego znajomego, ofiarował skromną gościnę u siebie, witając jego przybycie jako promień nadziei.
Żywił dziwne uczucie, połączenie wdzięczności i wstrętu, sympatji i pogardy dla przedsiębiorczego przybysza; ale potrzebował go, jego wyższości, jego oparcia i pozwalał mu powodować sobą.
Antine miał trochę grosza; był to zgrabny chłopak o żarłocznych i złośliwych oczach. Nosił z pewną pańską nonszalancją strój z Fonni, to jest białe, szerokie a krótkie spodnie, a na pięknej kawowej barwy kurtce miał elegancki serdaczek z fałszywych czarnych
Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/105
Ta strona została przepisana.