Strona:Grazia Deledda - Po grzesznej drodze T.II.djvu/108

Ta strona została przepisana.

ostatnie dni — czerwone, prawie fjoletowe światło zachodu rozpościerało ciepły i smutny spokój, co wzmagało jeszcze pustkę jałowych obszarów.
Piotr z towarzyszem szli wolno, z plecami w słońcu, a cienie ich, biegnąc przed nimi, kładły się długie na szarym gościńcu.
— Czemu się śmiejesz? — zapytał Antine, przymykając jedno oko.
Piotr zaklął grubo, potem rzekł:
— Śmieję się z ciebie, jak widzisz.
— Ze mnie? A co ja powiedziałem?
— Że wierzysz w serce kobiety.
— A jednak tak jest — przerwał Antine, zatrzymując się, gdy Piotr szedł dalej. — Powiadam ci, że Remedia mnie zaślubi; jak nie, to krew popłynie.
Piotr, tknięty, zatrzymał się, odwrócił i z twarzą oblaną słońcem, rzekł: — Kobiety, kobiety!
Słowa przyjaciela odnowiły w nim wszystkie wspomnienia i wszystkie zamiary.
— Krew popłynie? — rzekł, śmiejąc się. — Jakto? jakto? Zabijesz ją?
— Też pomysł! — krzyknął Antine i ruszyli w drogę. — Zabiję człowieka, który się ośmieli mi ją zabrać.
— Taka była i moja myśl! — powiedział PiotrT ale zaraz pożałował, że się wyrwał.
Antine poklepał go po ramieniu i przyglądał mu się długo z uśmiechem.
— Źe zrobiłeś, żeś tego nie uczynił! rzekł po chwili. Znowu jakieś dwadzieścia kroków przeszli